Kiedy się obudziłem
słońce właśnie wschodziło. Postanowiłem udać się na poranny
spacer i zaczerpnąć trochę świeżego powietrza. Kiedy tak się
przechadzałem, zacząłem rozmyślać. Jak ja długo nie widziałem
Schrei...
Schrei to moja najlepsza
przyjaciółka. Pochodzi jednak z wrogiej watahy. Mimo to nikomu nie
pozwolę jej skrzywdzić. Nikomu.
Nie zauważyłem jak
daleko zaszłem. Byłem już w lesie.
Tuż przy granicy z
watahą Schrei...
Zawyłem przeciągle,
jakbym mówił jakiś kod. Wtedy ją zobaczyłem. Wyszła zza drzew,
na jej pysku widniała maska, na głowę nałożony miała kaptur.
-Przy mnie nie musisz się
ukrywać, Schrei.
-Nie jestem na swoim
terenie przyjacielu. Muszę zachować środki ostrożności -
powiedziała swoim delikatnym głosem.
-Chciałbym pobiegać z
tobą po łące jak za dawnych czasów. Kiedy byliśmy mali, nikt nie
wiedział o naszej przyjaźni.
Tak, kiedyś szczeniak
był szczeniakiem. I nikogo nie obchodziło z jakiej był on watahy.
Po prostu nie rozpoznawano czyje to szczenię. Poza tym, nie rozumiem
naszej watahy. Ja mogłem swobodnie przebywać na terenie watahy
Schrei, a jeśli ktoś z ich watahy przypadkiem przejdzie tędy,
zostaje przeganiany lub zabity. Bez litości.
-Kaptur i maskę mogę
zdjąć tylko na naszym terenie - powiedziała i uśmiechnęła się.
Spod płaszcza wystawała
jej czarna sierść. Przez maskę widziałem jej czerwononiebieskie
oczy.
-Chodź ze mną, nikt cię
nie skrzywdzi, przecież wiesz - powiedziała i machnęła ogonem.
Kiedy już miałem
przejść przez granicę zauważył nas jakiś wilk. Spojrzałem na
niego moimi wielobarwnymi tęczówkami.
<Ktosiu?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz